Ciocie zawsze wiedzą lepiej co dobre dla Twojego dziecka

Ciocie zawsze wiedzą lepiej co dobre dla Twojego dziecka

Każdy rodzic w jakiś sposób przygotowywał się do przyjścia swojego dziecka na świat. Oczywiście, to czego się spodziewaliśmy jest niczym w porównaniu z tym, co zastaliśmy, ale każdy z nas, prędzej czy później, wypracował sobie swój system „rodzicielstwa”. Fajnie, gdy oboje rodzice obierają wspólny tor na wielu płaszczyznach wychowywania dziecka i co najważniejsze, robią to, bo się z tym zgadzają, a nie idą drugiemu na rękę lub zwyczajnie nie mają własnego zdania. Tak jest u nas, zgadzamy się we wszystkim, co dotyczy Poli, rozmawiamy,  argumentujemy i podejmujemy wspólną, najlepszą decyzję dla naszego dziecka. I robimy to nie dlatego, że naczytaliśmy się mądrych książek, czy bzdetów w internecie, tylko dlatego, że jesteśmy do czegoś przekonani w 100% i jesteśmy świadomi tego, co robimy. Z naszym dzieckiem. Nie dzieckiem babć, cioć, wujków, sąsiadek, koleżanek…

Ciocie dobre rady.

Od samego porodu było mnóstwo chętnych do uświadamiania mnie w tym, co i jak powinnam robić, bo przecież jestem w zupełnie nowej sytuacji. To jest normalne, że każdy chce czuć się wtedy potrzebnym, przekazać wiedzę świeżo upieczonej mamie i zwyczajnie jej pomóc.Tylko nie zawsze forma przekazywania tej wiedzy jest na miejscu. A po drugie naprawdę, nie potrzebne, by powtarzać młodej matce, że ma słaby pokarm, bo „ja, moja mama, babka i prababka nie miałyśmy pokarmu”, gdy akurat moje dziecko najadało się i spało w najlepsze. Nie zawsze nasze doświadczenie, te złe czy dobre, przekładają się na sytuację drugiej kobiety. Każda z nas jest inna i wciskanie na siłę swoich racji bywa męczące i po czasie delikatnie mówiąc irytujące.

Jestem starsza, więc wiem lepiej.

To jest argument, który działa na mnie jak płachta na byka. Nie wiem jak u Was, ale ja czasem czuję się jak surogatka, która swoją rolę już spełniła, a teraz tylko przeszkadza. Nie ważne, czy robię coś dobrze, czy źle, ważne, że nie robię tak jak kuzynka, ciotka, babka. One wszystkie karmią inaczej, one pozwalają na to i siamto, robią tak i srak. A ja jedna nie. Ja jedna, w dodatku najmłodsza, zachowuję się, jakbym zjadła wszystkie rozumy świata. Właściwie przestało mi zależeć, co myśli reszta, ważne, że ja jestem spokojna, bo wiem, że to co robię, robię właśnie dlatego, że kocham swoje dziecko. Ale gdy słyszę bzdury typu, że nie zależy mi na dziecku, bo gotuję jej kaszę mannę, jaglankę, owsiankę i domowe obiady, zamiast serwować jej szybkie, gotowe kaszki i słoiczki, które są urozmaiceniem diety, czy karmię piersią, która nie daje Poli już nic, poza poczuciem bliskości, to nie wiem, czy śmiać się, czy płakać.

Kiedyś kobiety nie miały ani takiej świadomości jak dziś, ani takiego wyboru. Czy tylko dlatego powinnam posadzić dwumiesięczne dziecko nad talerzem zupy pomidorowej, bo moja mama tak właśnie zrobiła (akurat w niej mam sprzymierzeńca i dziś sama śmieje się ze swoich „błędów młodości”)? Albo półroczną Polę futrować Danonkami, bo znajoma, znajomej, czy siostra babci tak właśnie robi. Naprawdę, to, że rodzice są rodzicami po raz pierwszy, nie oznacza, że nie potrafią zająć się swoim dzieckiem. Wiedzą, jak opiekować się maluchem w razie choroby bez monitorowania ich 24/7 h, a jeśli nie są w stanie pomóc, to też wiedzą o tym, bez przypominania, żeby jechać do szpitala.

Naprawdę to miłe, że los tego małego dziecka nie jest obojętny ciociom, babciom, znajomym, ale robienie z nas, rodziców ułomnych i nieczułych wcale nie pomaga, a wręcz przeciwnie. Gdy słyszę argument, że starsza osoba, nie będzie słuchać wymysłów gówniary na temat tego, jak zająć się dzieckiem właśnie tej gówniary, bo jeśli jej się coś nie podoba, to niech szuka obcej osoby do opieki, to burzy się we mnie i to tak niebezpiecznie. Starsza osoba oczekuje szacunku, bo jest starsza, a gdzie szacunek dla tych rodziców? Dla ich poglądów, decyzji i przekonań. Będąc nianią nie wyobrażałam sobie negować decyzji rodziców, nawet jeśli miałam inne zdanie. I teraz też nie nawracam moich koleżanek-matek na moją stronę mocy, przekonując, że tylko moje zachowania są słuszne. Dobija mnie to podważanie naszego zdania na każdym kroku, na „nie dawaj jej tego”  słyszę rzucane zza pleców „oj cicho”. Nie czerpię żadnej radości z przebywania w towarzystwie takich osób i zwyczajnie doprowadza to do tego, że nie zostawię Poli pod ich opieką nawet na 5 minut. Bo jeśli ktoś nie ma problemu przy mnie zachowywać się jakbym była powietrzem, nie chcę myśleć, co działoby się beze mnie.

To bardzo miłe, gdy widzę, jak Pola jest kochana przez inne osoby, ale mniej miłe jest uświadamianie nas w tym, jak mało wiemy, a właściwie, że wszyscy wiedzą na temat naszego dziecka więcej niż my. Wiele razy mamy jakieś wątpliwości i wtedy nie boimy się prosić o radę, bo właśnie jak na nikim innym zależy nam na tej Małej Iskierce. I odwrotnie, jeśli robimy coś, nawet zupełnie inaczej niż ktoś, to znaczy tylko tyle, że uważamy to za słuszne i najlepsze dla niej. To my znamy ją najlepiej. A jeśli popełnimy błędy, to jest to wpisane w bycie rodzicem i chcemy popełniać własne błędy, bo na cudzych jeszcze nikt niczego się nie nauczył. I nie mamy problemu, by przyznać, że się myliliśmy. Naprawdę cienka jest granica między byciem troskliwym, a zwyczajnie wścibskim i natarczywym.

Dodaj komentarz