Istnieje w Polsce pewien model życia, za którym podąża większość. Model, który można opisać jako szkoła-praca- małżeństwo-dzieci. A co z tymi, którzy nie chcą tak żyć?Większość osób kończy szkołę, znajduje jakąś pracę, po czym zaczyna układać sobie życie osobiste. Pojawia się ta druga osoba, po pewnym czasie dochodzi do małżeństwa a potem do narodzin dzieci. Częstym elementem życia są kredyty na dom/mieszkanie. Wtedy zaczyna się praca na pełen gwizdek, odkładanie, oszczędzanie i nerwy, co się stanie w wypadku utraty zatrudnienia… A tu nie dość, że raty to i jeszcze trzeba za coś kupić jedzenie, ubranie i opłacić rachunki. Gdy do tego dochodzi utrzymanie dziecka to robi się naprawdę niewesoło.
Są ludzie, którzy mimo to brną w taki model życia. Biorą ślub, często robią wesele, fundują sobie dzieci, bo innego wyjścia sobie nie wyobrażają. Po prostu żyją według pewnego modelu rozpowszechnionego w społeczeństwie. Dobrze się czują, gdy spełniają społeczne wymagania, gdy żyją tak jak inni, nie wychylają się, nie różnią od reszty. Robienie tego co inni sprawia, że czują się bezpiecznie i swojsko. Nikt nie będzie na nich krzywo patrzył, wytykał palcami ani dopytywał “a wy kiedy sie pobierzecie/ bedziecie mieli dzieci”? Wszystkie punkty ze społecznej listy obowiązków zostały zaliczone, obrączka na placu lśni, dziecko płacze w wózku, samochód stoi przed domem, niedzielny obiadek ugotowany i msza zaliczona. Społeczeństwo może więc wystawić pozytywną cenzurkę takiej rodzinie jako “normalnej i porządnej”.
A co społeczeństwo powie na takiego wywrotowca jak ja? Na kobietę, która nie lubi dzieci i ich nie planuje? Która od wielu lat jest w szczęśliwym związku, który nie zostanie nigdy przyklepany przez księdza lub urzędnika w USC? Poza tym nie chodzę do kościoła, nienawidzę gotowania, nie zabijam się o kasę, nie myję okien przed świętami i nie mam samochodu! Żyję całkowicie na odwrót, według moich zasad i nie przejmuję się zupełnie opinią innych. Jestem aspołeczną istotą, która nienawidzi robienia tego co inni każą lub wymagają. Ja popieram alternatywne formy życia, konkubinaty, squaty, komuny i inne formy wolności i niezależności.
Gdy widzę na Naszej Klasie znajomą w białej sukni lub z noworodkiem, myślę sobie “kolejna!”. Kolejna, która władowała się w rodzinę i która potem będzie narzekać, że jej ciężko, że niemowlak nie daje spać po nocach, choruje, płacze, marudzi a ona nie ma ani chwili czasu dla siebie itp itd. Po paru latach pojawi się inny rodzaj skarg np. że jest zalatana bo z pracy prosto do szkoły biegnie, że podręczniki drogie a nauczycielka wredna… To ja się zapytam, a kto kazał się decydować na dzieci i małżeństwo? Może nacisk społeczny był? Może mamusia nalegała, by wreszcie białą suknię kupić, bo koleżanki już wszystkie mężatki? Może było trucie, że dziadkowie chcieliby wnuczka pobawić? A może jednak te dziewczyny same z własnej woli zakładają rodziny i uważają to za normalną kolej rzeczy? Może tak je wychowano, że w pewnym momencie trzeba założyć rodzinę i każdego to czeka? I nie ma co myśleć o konsekwencjach i plusach i minusach, tylko trzeba robić to co robiły matki i babki…
Na szczęście są w społeczeństwie ludzie, którzy potrafią pójść pod prąd i decydują się na życie bez ślubu, bez dzieci i innych rytuałów. To nie wszystkim się podoba, ale inność zawsze wzbudzała różne uczucia, od ciekawości do agresji… Niektórzy pewnie patrząc na mnie zastanawiają się co ze mną jest nie tak, że ani nie mam obrączki ani dziecka! Nie mam, to prawda. Bo to mój wolny wybór, moja decyzja i moje szczęście. Mój spokój, moja cisza i mnóstwo wolnego czasu. Bez wrzasków, kaszek i pieluch. Nie muszę życ jak inni. Inni niech żyją swoim życiem a nie moim!