Darren Aronofsky dał mi się poznać jako uważny obserwator ludzkich słabości, dążenia do samounicestwienia, badacz lęków i koszmarów. Wątek zagubienia, często obecny u bohaterów jego filmów, Aronofsky prowadzi wręcz perfekcyjnie. Tak było w hipnotyzującym „Requiem dla snu” oraz w całkiem niezłym „Zapaśniku„. Długo zastanawiałem się, jak człowiek który dał światu „Pi” wyobraża sobie demony ludzkiej podświadomości w świecie baletu. Otóż takie demony istnieją i są cholernie straszne.
„Black Swan” przedstawia nam historię baletnicy Niny, której marzeniem jet zagrać główną rolę w przedstawieniu „Jezioro Łabędzie”. Jako jedna z najlepszych baletnic ma szansę zająć miejsce Beth, obecnej królowej, która odchodzi na emeryturę. Niestety, rola Królowej Łabędzi to nie przelewki, baletnica musi zagrać zarówno słodkiego Białego Łabędzia jak i Czarnego Łabędzia, postać mroczną i ponętną. Czy Ninie uda się pokonać dręczące ją wizje i stanie się doskonała Królową Łabędzi? No cóż, przekonajcie się sami.
W filmie błyszczą cztery gwiazdy, grająca Ninę Natalie Portman, Mila Kunis (tancerka Lily), Vincent Cassel jako choreograf i Barbara Hershey grająca matkę Niny. Miejscami przemyka również Winona Ryder, ale wywarła ona na mnie średnie wrażenie, więc się nie skupię na niej. Wymieniona przeze mnie czwórka stworzyła według mnie świetne kreacje. Portman w swoim szaleństwie i bezradności jest przekonywująca. Lily jako subtelna i uwodzicielska baletnica momentami przyprawiała mnie o ciarki, podobnie jak Barbara Hershey jako matka, nadopiekuńcza i pochłonięta sukcesami córki. No i choreograf Thomas, wygłaszający pretensjonalne wręcz przemówienia o zatraceniu się perfekcjonista. Kwartet jak z pokazu dziwolągów w wesołym miasteczku.
„Black Swan” oprócz kreacji aktorskich ma jeszcze jeden mocny punkt, oprawę audiowizualną. Muzyka, jak zwykle świetnego, Clinta Mansella w połaczeniu z znanymi fragmentami baletu „Jezioro Łabędzie” robi wrażenie. Duet Aronofsky/Mansell pod tym względem poradził sobie z moimi wymaganiami, to, co słyszę, współgra z tym co widzę na ekranie świetnie. A widziałem wiele, głównie dzięki dobrym zdjęciom Matthew Libatique’a (Iron Man 1 i 2 oraz poprzednie filmy Aronofsky’ego).
Niestety, film ma również kilka minusów. Przez pierwsze pół godziny wieje trochę nudą, później klimat zmienia się w sinusoidę, by przez ostatnie pół godziny zaszczycić nas sporą dawką szaleństwa. Może i tak miało być, jednak mi ta budowa filmu wydała się trochę przewidywalna i irytująca. No i te szokujące, krwiste wręcz ujęcia które maja „przestraszyć widza”, ale to być może moje osobiste skrzywienie. No i w kilku momentach skróty fabularne i myślowe mogą mierzwić.
Nieważne jednak, ile znajdziemy niedociągnięć i słabych punktów, „Black Swan” robi wrażenie. Świetny miks thrillera i dramatu psychologicznego który zdaje się krzyczeć „to ja jestem najlepszy w tegorocznych Oscarach!”. Nie zdziwiłbym się, gdyby tak samo pomyślała Akademia. Zaryzykowałbym również stwierdzenie, że jest to konieczny „must see movie” tego roku. Może i przypadł mi do gustu mniej niż „The King’s Speech” ale nie mogę nie stwierdzić że to niesamowity film. Gorąco polecam.